Mobbing w pracy
Griaß eich!
Przedwczoraj był Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. O tym mogę długo, jednak dzisiaj chciałabym się skupić na zdrowiu psychicznym w pracy.
Wyjeżdżając na Zachód z Polski, Austria jawiła mi się jako kraina mlekiem i miodem płynąca. Miałam nadzieję, że kraj zachodni przyjmie mnie, Polkę, z otwartymi rękami bez uprzedzeń. No trochę się przeliczyłam, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że miałam 24 lata i nie czułam się dorosłą osobą.
Trafiłam do McDonalda, nie była to praca marzeń, jednak wtedy mi na takiej nie zależało. Chciałam się złapać czegokolwiek, żeby nauczyć się jezyka. W Macu może języka jakoś super się nie nauczyłam, ale życia owszem.
Miałam tam taką jedną kierowniczkę zmiany, która miała ewidentne problemy ze samą sobą. Upatrywała sobie nowych pracowników, którzy nie mówili za dobrze po niemiecku lub/i nie czuli się pewnie. Ja zostałam również taką osobą. Potrafiła chodzić za mną, śledzić każdy mój ruch i komentować, że robię wszystko źle, dziwnym trafem za każdym razem jak byłam z nią na zmianie miałam manko na kasie. Potrafiła się drzeć bez przyczyny i wyśmiewać mnie przy innych pracownikach. Kiedyś skomentowała moje mokre wlosy jak przyszłam rano do pracy i zaczęła sie pytać, czy nie myję cipki wieczorem, skoro rano się kąpię, bardzo ją to rozbawiło. Oczywiście udawałam, że jej "żart" niezmiernie mnie bawi, nie bawiło mnie to jednak wcale, byłam zniesamaczona, szczególnie jej tonem pełnym wyższości. Najgorsza jednak była kontrola z jej strony i wieczne pretensje. Ciężko mi było, nienawidziłam chodzić do pracy kiedy ona była na zmianie, przy zdrowych zmysłach trzymało mnie jedynie to, że wiedziałam, że jestem tam na chwilę i to że inni współpracownicy też jej nie znosili. Pamiętam ten strach i niechęć za każdym razem kiedy ją widziałam "co tym razem".
W miedzyczasie robiłam kurs niemieckiego i już umiałam ripostować niektóre jej komentarze. Wtedy trochę wyhamowała, jednak zanim to się stało miałam już zszargane nerwy i obrzydzenie do niej, no i ciągle była moją przełożoną.
Kiedyś w Wigilię miarka się przebrała. Wszyscy byliśmy pracy, bo nikt nie dostał wolnego na święta i otwieraliśmy lokal, mieliśmy podwójne obłożenie personelu, humory nawet nam dopisywały, do czasu. Poszłam dołozyć codziennych gazet na stojak i wróciłam na kasę, bo już otwieraliśmy, schodzili się pierwsi klienci. Moja "ukochana" kierowniczka dostała wtedy jakiegoś napadu, bo inaczej tego nie jestem w stanie wytlumaczyć, zobaczyła jakieś gazety i zaczęła sie na mnie drzeć w momencie jak przyjmowałam zamówienie, że nie dołożyłam gazet. Odpowiedziałam jej, że owszem dołożyłam i czy moglaby nie krzyczeć na mnie gdy obsługuję klientów, bo nie slyszę co zamawiają. Kobieta dosatała szału, wezwała mnie do biura i kazała podpisać naganę, na co ją wyśmiałam, bo moja cierpliwość i uległość w stosunku do niej się wyczerpała. Tego samego dnia przyszedł właściciel Maca i opwiedziałam mu o zaistniałej sytuacji. bo już nie mogłam żyć tak dłużej. Po jakimś czasie miałam rozmowę z menagerką Maców i miała do mnie pretensje, że nie powiedziałam najpierw jej, a poszłam od razu do szefa. Niestety menagerka była koleżanką kierowniczki i jakiekolwiek nasze uwagi (bo nie byłam jedyna) nie przynosiły odzewu. Powiedziałam, że akurat szef przyszedł no i tak się stało, że porozmawiałam, na co ona stwierdziła, że nasza kierowniczka już taka jest i musimy to akceptować. Niestety, albo stety nie ma już we mnie akceptacji na toksyczne zachowania. Kierowniczkę w końcu przenieśli do innego Maca, a po niedługim czasie zwolnili.
Odeszłam z McDonalda i odchorowywałam to miejsce później jeszcze kilka lat, taką traumę miałam przez to niesprawiedliwe zachowanie. Za każdym razem, gdy tą kobietę widziałam na mieście albo odwracałam głowę i udawałam, że jej nie znam, albo wprost przeciwnie, patrzyłam się na nią i z premedytacją ją ignorowałam.
Minęło parę lat, zaczęłam pracę na poczcie, nie było łatwo, ale też nie było najgorzej, do czasu.
Nastąpiła u nas zmiana w kierownictwie i przyszedł do nas nowy kierownik regionalny. Nic nie zapowiadało katastrofy. Było chujowo ale stabilnie.
Z przemocą psychiczną to jest tak, że działania oprawcy na każdą ofiarę wpływają inaczej, bo każdy z nas ma inne słabe strony. Przemocowiec szuka tych słabych stron i w nie uderza. Zazwyczaj bacznie obserwuje, bada granice, na ile sobie może pozowolić, co nie wywoła nagłego sprzeciwu.
U mnie kierownik posługiwał się urlopem jako narzędziem szantażu. W Austrii jest niestety takie prawo, że pracodawca nie ma określonego czasu na odpowiedź odnośnie urlopu i on to skrzętnie wykorzystywał. W 2018 roku odpowiedź odnośnie mojego urlopu na święta dostałam 2 tygodnie przed świętami, a podanie złozyłam jeszcze w wakacje. Oczywiście uzyskanie odpowiedzi poprzedziły wycieczki do biura raz w tygodniu, ale zazwyczaj nie miał czasu, albo jeszcze nie sprawdził w systemie. Może to nie brzmi jakoś tragicznie, ale doprowadziło mnie to do sytuacji, że np. bałam się iść na chorobowe, żeby "nie podpaść" i ciagle żyłam w lęku i zawieszeniu, bo nawet urlopu nie mogłam zaplanować. Do tego dochodził wieczny problem z brakiem personelu.
Tutaj pozwolę sobie na dygresję i opiszę trochę specyfikę pracy na austriackiej poczcie. Na każdej poczcie jest określona liczba rejonów i każdy listonosz ma do rozsortowania, a następnie do dostarczenia pocztę na rejonie, jak zrobi swoją pracę, to może iść do domu, nie ważne, czy trwa to 6/8/10 godzin, ma być zrobione i nie ma być skarg.
Problem zaczyna się wtedy, gdy np. na 50 rejonów na poczcie 10 jest nieobsadzonych. Jeden rejon dzieli się wtedy na 5 części i każdy listonosz bierze po jednej. Na początku mojej pracy uważałam to za fajną możliwość dodatkowego zarobku, bo takie dodatkowe godziny są 100% więcej płatne i dla chętnych. W teorii bardzo ok, jednak w praktyce po pierwsze nie ma chętnych, a po drugie, jak już raz się zgodzisz to będą przychodzić i pytać cię codziennie, miesiącami.
Ja się tak wkopałam i nie dość, że byłam praktycznie codzinnie rzucana na inny rejon to jeszcze oczekiwano ode mnie dodatkowych godzin. Byłam przemęczona pracą, przestałam się regenerować. Zaczęłam odmawiać, bo poprostu nie miałam siły i nagle okazało się, że mój kierownik nie rozumie słowa "NIE" po niemiecku. Kiedy odmawiałam chciał koniecznie znać powód dla którego odmawiam, a powód typu życie prywatne nie wchodził w grę.Trzy lata temu byłam jeszcze przed terapią i nie umiałam bronić swoich granic, nie umiałam chronić siebie. Dochodziło do sytuacji kiedy przychodził, a po mojej odmowie stał za moimi plecami i czekał aż zmięknę. Takie zachowanie wzbudzało moje poczucie winy i obowiązku, czułam się okropnie tłamszona, a w dodatku bałam się, że jak będę odmawiać to nie dostanę urlopu. Kiedyś jadąc z koleżanką autobusem usłyszałam od niej, że nie dostała wolnego, bo jak kierownik powiedział "wszyscy Polacy już wzięli urlop na swięta, dlatego ty nie możesz" , to było pierwszy raz, kiedy zaświtało mi, że coś tutaj jest nie halo, nie powinno się tak rozróżniać ludzi, ja mam przecież imię, a on doskonale je zna jak czegoś chce. Tak sobie mijały dni, tygodnie, miesiące i ponownie nachodziły mnie myśli przed pojściem do pracy "co tym razem" i ciągłe poczucie winy, że nie spełaniam oczekiwań. Czułam się też osaczona, bo najpierw z rana przychodził do mnie kierownik mojej grupy, a gdy jemu odmówiłam, co przychodziło mi łatwiej, wtedy zjawiał się regionalny i dalej próbował, często mu się udawało, a ja płaciłam cenę w postaci weekendów w łóżku, bo nie miałam na nic siły. Nadszedł wrzesień, dzień przed moimi urodzinami, wykruszyli się ludzie, sezon przeziębień, chroniczne przemęczenie, standard. Dostałam najpierw telefon od kierownika mojego teamu z pytaniem, czy mogę jutro pomóc. Powiedziałam, że nie bo mam urodziny i nie będę tego w moje urodziny robić.Ok, ok. Przychodzę na bazę z rejonu i nagle zjawia się regionalny i chce żebym przyszła do biura, mówię ok, ale ma dosłownie dwie minuty, bo mam termin do lekarza. Wchodzę tam i się zaczyna śpiewka, że urodziny to ma każdy i że to nie wymówka, że muszę pomóc, na co ja powiedziałam "nie, dziękuję, do widzenia" odwróciłam się i wyszłam. Facet zaczął iść za mną i coraz bardziej napastliwym tonem wymuszać na mnie zgodę, weszliśmy do windy, czułam się zapędzona do kąta, typ dalej swoje. Zaczęłam w końcu krzyczeć na niego, że może mnie zwolnić, mnie to nie interesuje, ale ja nie będę nic dodatkowo robić w moje urodziny, kazałam się zostawić w spokoju, a on jeszcze na odchodne mi powiedział, że pogadamy na drugi dzień. Byłam tak rozstrzęsiona całą sytuacją, że dopiero tabletki na uspokojenie mi pomogły. Bardzo się bałam, że przyjdzie do mnie w moje urodziny i zacznie znowu swoje gnębienie uskuteczniać, tak się jednak nie stało, olał mnie zupełnie, a raczej zostawił w niepewności. Sytuacja pozostała niewyklarowana, minął jakiś czas i kolejny incydent. Weszłam sobie do biura, po koperty i słyszę jak regionalny pyta się drugiego kierownika "A Polak co robi?", zatkało mnie, nie wiedziałam jak zareagować, w ogóle nie rozumiałam tego dlaczego on mówi o moim koledze z pracy per "Polak", kiedy zna jego imię, nazwisko zresztą też. Zaczęłam mieć przeczucie, że facet może mieć problem z naszym pochodzeniem, skoro tak chętnie je podkreśla.
Z takim zachowaniem nie tylko ja się spotkałam, ale wiele moich koleżanek i kolegów z pracy, zaczęliśmy skarżyć się na niego do związków zawodowych, bo atmosfera w pracy stawała się nie do zniesienia, ludzie się zwalniali, a ci co zostali byli zdemotywowani i zaczynali się kłócić między sobą. Na początku 2019 roku zebrał nas wszystkich na pogadankę i ogłosił, że nas opuszcza. Byliśmy uradowani. Przez prawie dwa lata mieliśmy sympatycznego regionalnego, niestety odszedł i od czerwca tego roku stary regionalny powrócił.
Miałam dosyć długo z nim spokój, w zasadzie mnie unikał, bo nie przepadał za mną od sytuacji w windzie. Jednak 2 tygodnie temu przypomniał sobie o mnie znowu. Robił sobie spacerek po ludziach i "prosił" ich o pomoc, dosżło do mnie. Zgodziłam się, bo miałam czas i potrzebowałam zaświadczenia z biura. Coś za coś. Gdy powiedziałam, że się zgadzam, ale potrzebuję papierka, to kiwał głową jak piesek w samochodzie, że oczywiście wszystko dostanę. Podkreśliłam, że papier chcę jeszcze dzisiaj dostać, żeby go sobie zanieść do urzędu. Jestem osobą, która jeśli czegoś chce to potrafi być bardzo upierdliwa, w dodatku po 4 latach na poczcie wiedziałam już, że muszę się jeszcze przypomnieć, szczególnie temu człowiekowi, jak coś chcę. Tak też zrobiłam, na co usłyszałam, że nie ma czasu, a w ogóle to co ja tak nagle tego potrzebuję. Wkurzyłam się i powiedziałam, że jak coś od nas chcą to my mamy być na zawołanie, a na odwrót to już nie. Poszłam sobie i zaczęłam sobie rozmawiać po polsku z kolegą na temat sytuacji na poczcie. Regionalny akurat przechodził i sobie głośno na to rzucił tekstem "Deutsch Reden!" (Gadać po niemiecku!). I wtedy wszystkie moje miary się przebrały. Do 3 razy sztuka. Wkurwiłam się już tak, że poszłam do inspekcji pracy porozmawiać o zaistniałej sytuacji i o sposobach jej rozwiązania. Napisałam maila do niego o tym jak się poczułam przez takie traktowanie i co o tym myślę. Powiedziałam sama sobie, że mam dość takiego traktowania i nie będę już szła na absolutnie żadne ustępstwa. Mija drugi tydzień od wysłania maila, nie dostałam żadnej odpowiedzi i jestem niewidzialna w pracy, pomimo braku personelu juz nawet nikt do mnie nie podchodzi pytać się o pomoc.
Żeby dojść do takiego etapu na którym jestem teraz, musiałam wykonać ogromną pracę nad sobą. Byłam najpierw w terapii grupowej po niemiecku, która mnie ogarnęła w związku z sytuacją rodzinną, ale też zawodową. Później miałam przerwę, ze względu na koronę i lepsze samopoczucie, jednak w tym roku dopadła mnie depresja i od lipca jestem na lekach, które mi bardzo pomogły, dzięki nim zaczęłam znowu terapię, tym razem po polsku i online, bo mam do przerobienia rzeczy z dzieciństwa i sprawy rodzinne, jednak bycie w terapii daje mi także wsparcie w takich sytuacjach jakie dzieją się w pracy na bieżąco.
Nie wiem, czy ktokowiek uzna moje wypociny za przydatne, jednak miałam potrzebę i mam dalej się uzewnętrzniać, mi samej bardzo pomogły pocasty i historie innych ludzi. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem jedyną osobą na świecie, która ma takie problemy i są sposoby by je rozwiązać oraz, że inni ludzie czuli się podobnie w mojej sytuacji i mam pełne prawo czuć tak jak się czułam. Wraz ze wsłuchiwaniem się w innych ludzi zdałam sobie również sprawę, że nie ma czegoś takiego jak "ranking problemów". Każdy problem jest ważny i dla każdego jest ważny inaczej, a to że coś nie wydaje się tragedią dla mnie, to nie znaczy, że dla innej osoby nie oznacza końca świata. Unikam oceniania, staram się zrozumieć, bo wiem jak bardzo sama tego zrozumienia potrzebowałam.
O kurczę, to dopiero przeboje w pracy...
OdpowiedzUsuń